Clik here to view.

Do pierwszego porodu i narodzin Dziecka przygotowywałam się chyba na każdy możliwy sposób. Wierzę bowiem, że dobra organizacja, wiedza i intuicja to mieszanka idealna, która przybliża nas do sukcesu, minimalizuje lęk przed nieznanym i istotnie zwiększa nasze szanse na powodzenie. Dlatego tak bardzo byłam zaskoczona, jak trudne i wcale nie naturalne (przynajmniej dla mnie) okazało się karmienie piersią.
Myśląc o dziecku, które nosiłam pod sercem, wyobrażałam sobie nieskończone całusy, przytulania, wspólne spacery i zabawy. Karmienie piersią nie było czymś, o czym marzyłam, lecz raczej poczuciem obowiązku wobec tego maleńkiego Człowieka i chęcią jak najlepszego zaspokojenia jego potrzeb. Bez dwóch zdań to karmienie naturalne najlepiej zaspokaja nie tylko potrzebę odżywania, ale przy okazji kilka innych, nie mniej ważnych. Postanowiłam jak najlepiej się do tematu przygotować.
Karmienie piersią po raz pierwszy było dla mnie bardzo trudne od początku do końca. Pomimo świetnego przygotowania (fantastyczne warsztaty “Po prostu położna” z położną Ewą Janiuk i Agnieszką Maciąg, indywidualne zajęcia w ramach szkoły rodzenia u nas w domu z cudowną Karoliną Kardasz ze Szkoły Rodzenia Majka, liczne publikacje i książki o karmieniu piersią itp.), karmiąc po raz pierwszy czułam się w temacie fatalnie każdego dnia. To dlatego oczekując na kolejne dziecko, podsumowałam wszystkie doświadczenia, które mogły na taki stan wpłynąć i wyeliminować je, aby zwiększyć swoje szanse na sukces. Co to było?
1. Nastawienie
Przestałam patrzeć na karmienie piersią jak na wielki trud i jeszcze większe ograniczenie. Postanowiłam wyprzeć te myśli i zastąpić je wizualizacją karmienia piersią jako czegoś naturalnego, co z jeszcze lepszym przygotowaniem i wsparciem na pewno mi się uda, jak na wolność, którą mi da. Nie było łatwo, ale zadziałała tu chyba zasada podobna do “kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”. I ja w to wszystko po prostu uwierzyłam.
Przy pierwszym dziecku, po porodzie, który zakończył się cesarskim cięciem, szybko uznałam, że nie mam pokarmu. Nikt nie wyprowadził mnie wtedy z błędu. Nikt nie przypomniał mi, że żołądek noworodka jest wielkości małej wisienki, naparstka czy małej łyżeczki do herbaty, więc widząc kroplę siary (pierwszy pokarm), zamiast cieszyć się, że jeszcze tylko kilka i nakarmię swoje Dziecko, ja siedziałam załamana i oczekiwałam kilkudziesięciu mililitrów. Gdy prosiłam o pomoc w karmieniu, otrzymywałam odpowiedź: “Dobrze, dokarmimy” – pomimo tego, że nie o dokarmienie prosiłam, była to niemal jedyna pomoc, jaką otrzymałam od personelu w szpitalu. Pomogła mi siostra – przez telefon i laktator przywieziony przez męża, a najbardziej wyjście do domu. Siedziałam dzień i noc z laktatorem, pełna obaw i lęków, że nic z tego nie będzie, że się nie uda, zgadzając się na kolejne porcje mleka modyfikowanego do dokarmiania, płacząc nad nim. Lęk o to, że pokarm nigdy nie nadejdzie, towarzyszył mi od samego początku. Tak samo jak poczucie, że nie daję rady już na starcie. Czy wiesz, co jest potrzebne do produkcji mleka? Hormon zwany oksytocyną. Co mu przeszkadza i go hamuje? Hormon stresu, tzw. kortyzol. Po cesarskim cięciu towarzyszył mi zapewne dużo niższy poziom oksytocyny niż powinien (przez co często rozpoczęcie karmienia piersią jest po takim porodzie jeszcze trudniejsze), po dołożeniu kortyzolu sytuacja się nie poprawiała.
Za drugim razem wiedziałam dokładnie, jak to może wyglądać, dlatego gdy w szpitalu wszyscy dopytywali o to, ile mam pokarmu, odpowiadałam, że spokojnie, to dopiero pierwsza doba, pokarm nadejdzie. Pamiętam, jak niemal cały oddział położniczy pełen dzieci płakał (tak samo jak i moje pierwsze dziecko po porodzie), a mój Synek tylko budził się na karmienie. Wtedy zapytałam położną, czy z moim Maluszkiem jest wszystko w porządku, że jest taki spokojny, a ona wyszeptała mi na ucho: “To dlatego, że Pani jest taka spokojna, a dzieci to czują”. Tym razem po prostu weszłam do szpitala z pełną wiarą i przekonaniem, że mi się uda, że na wszystko potrzeba wiary i czasu. Zamiast zamartwiać się, cieszyłam się z każdej kropli mojego pokarmu, doładowując się pozytywną energią. Wiedziałam też, że szczególnie po cesarskim cięciu warto sobie pomóc i wspomóc się po każdorazowym karmieniu laktatorem niemal od razu. Oczywiście jeśli tylko starczało mi sił. Jeśli ich nie miałam, odpuszczałam i po karmieniu odpoczywałam. Wiedziałam, że w końcu i tak się uda, a ja będę miała więcej siły na pozytywne myślenie, które doprowadzi mnie do sukcesu.
2. Ciocie dobre rady
Ciocia dobra rada: Dlaczego Twój Syn tak mało przybiera? Pewnie masz słabe mleko!
Ja: Mam dobre mleko, najlepsze, jakie mogę mu dać.
Ciocia dobra rada: A skąd wiesz? Badałaś? Czy lekarz na ładne oczy Ci powiedział?
Takiego rodzaju rozmowy odbywałam z “życzliwymi” po narodzinach starszego Syna. Niby znałam odpowiedzi na te wszystkie mity laktacyjne i wydawało mi się, że świetnie się przed nimi bronię… jednak moja pewność siebie jako Mamy słabła po każdej takiej rozmowie. Tę powyższą przypłaciłam tak ogromnym stresem, że dostałam zastoju pokarmu, a po 2 dniach 39’C gorączki i zapalenia piersi. Pomógł dopiero antybiotyk, choć może nie miałam siły szukać innego rozwiązania, gorączka męczyła mnie tak strasznie, że nie miałam siły opiekować się i karmić własnego Dziecka. Moje poczucie wartości jako Mamy leżało i kwiczało. Razem ze mną.
Dlatego przy drugim dziecku zupełnie ograniczyłam odwiedziny w pierwszych tygodniach życia – odwiedziły nas tylko dwie Mamy, moja Siostra i Ciocia. Przez ile czasu? Przez tyle, aż nie poznaliśmy się i nie nauczyliśmy się z Maluszkiem siebie nawzajem. Do czasu, aż moja pewność siebie w temacie karmienia, podsycona sukcesem w tym obszarze pod postacią na przykład pięknego przyrostu wagi, nie była tak wysoka, abym była w stanie słuchać trudnych komentarzy.
Bardzo pomogło mi także… omijanie tematu szerokim łukiem i zostawienie go dla siebie i dla męża oraz bardzo zaufanych przyjaciółek, które motywowały mnie na każdym kroku. Które mówiły, że wiedzą, jak jest mi ciężko, ale wiedzą, że dam radę. Największą rolę odegrał tu Mąż, który również ogromnie mi kibicował, chwalił mnie za każdy maleńki krok, za każdą jedną kropelkę pokarmu i trud włożony w karmienie. Wiedział, jakie to dla mnie ważne, stał na straży wszystkich “Cioć dobra rada” i nie pozwalał mnie oceniać.
3. Nakładki do karmienia
Przy pierwszym dziecku już w szpitalu miałam problemy z przystawianiem Maluszka do piersi, co dodatkowo powodowało u mnie ogromny ból podczas karmienia. Jeszcze w szpitalu zalecono mi jako rozwiązanie nakładki do karmienia. I tak karmiliśmy się przez… 3 miesiące! Przez 3 miesiące nie byłam w stanie nakarmić Dziecka bez nich. Chyba niewiele osób zrozumie frustrację towarzyszącą mi każdego dnia, sięgającą zenitu na spacerze, daleko od domu, gdy okazywało się, że zapomniałam nakładek. Czułam się totalnie niekompetentna. Miałam głodne, płaczące Dziecko, miałam mleko i nie umiałam tego połączyć bez durnego kawałka silikonu. Zresztą karmienie w nakładkach poza domem było także trudne ze względów higienicznych, przez co bardzo rzadko wychodziłam, a na wyjściach nerwowo zerkałam na zegarek, odliczając czas do kolejnego karmienia i dojazdu do domu. Szukałam pomocy – zgłosiłam się wtedy do przyszpitalnej poradni laktacyjnej, aby dowiedzieć się, że niestety, ale będę karmić w nakładkach i już, gdyż Dziecko bez nich nie jest w stanie się przystawić – położna laktacyjna przez całą godzinę próbowała nas tego nauczyć, ale bez skutku.
Wiecie, jakie pytanie zadaję sobie coraz częściej, mając dylematy związane z wychowaniem dzieci? Czy ta rada sprawdziłaby się na pustyni w Afryce, gdybym zamiast Polką była córką jednego z Nomadów i żyła z rodziną w koczowniczym trybie życia? Czy ta położna laktacyjna udzieliłaby mi takiej samej porady? Że naturalnie, bez wsparcia się karmić nie da? I skazała tym samym moje dziecko na śmierć głodową? No właśnie…
Dlatego przy drugim dziecku nakładki kupiłam – na wszelki wypadek, ale specjalnie nie zabrałam ich do szpitala. I co? Jutro minie miesiąc, jak karmimy się bez nakładek. Ani razu ich nie użyliśmy (choć raz w chwili słabości próbowaliśmy).
4. Fachowa pomoc
Jeszcze przed porodem przygotowałam sobie listę certyfikowanych położnych laktacyjnych i skorzystałam z niej. Dałam najpierw szansę położnej środowiskowej, ale to było w moim wypadku jak kulą w płot. Wtedy wyszukałam na mojej liście poradnię laktacyjną z prawdziwego zdarzenia i pokonałam kolejne niedogodności. Przygotuję dla Was osobny materiał o tym, jak pomóc sobie, gdy karmienie piersią boli. Bo można, a nawet trzeba to zrobić! W ciągu 24 godzin od fachowej porady zaczęliśmy się karmić bez bólu.
Taka sama sytuacja – narodziny dziecka, ta sama ja, ten sam szpital, dom i rodzina. Początkowo zmieniłam tylko moje nastawienie, rozgoniłam czarne myśli i zastąpiłam je pozytywnymi, ciepłymi. Czym się różni karmienie piersią po raz drugi od tego pierwszego? Tym razem ani razu nie płakałam pod prysznicem, nie marzyłam o karmieniu butelką, nie chciałam się poddać. Wiara czyni cuda. Nie tylko ta w Boga, ta w siebie również.
Image may be NSFW.
Clik here to view.
I tak, jestem zmęczona, nocne karmienia są dla mnie szczególnie wyczerpujące. Tylko ja mogę nakarmić Maluszka i czasami chciałabym, aby ktoś mnie w tym wyręczył. Ale wiem, że warto. Czuję to bardzo mocno i reszta nie ma znaczenia. Budujemy więź i inwestujemy w zdrowie na całe życie, a to nie ma ceny.
Pamiętajmy także, że jeśli z jakiegokolwiek powodu karmienie piersią nam się nie uda, to bliskość i odporność Dziecka możemy budować na milion innych sposobów. Miłość zawsze zwycięża, bez względu na to, jak się karmimy.
Twoje zdanie jest dla mnie bardzo ważne, jeśli post Ci się podobał, kliknij:
Artykuł Karmienie piersią po raz pierwszy i po raz drugi pochodzi z serwisu Agnieszka Kudela - Parentingowy blog lifestylowy.